To nie będzie wpis fachowy, to będzie wpis entuzjastyczny.
Ponieważ kształciłam się na grafika warsztatowego, a moja niecierpliwość i chęć przebywania z ludźmi raczej odciągała mnie od komputera, nie poznałam się wcześniej na urokach projektowania. Dopiero od kiedy pracuję z czcionkami, krzywymi i całym tym wesołym towarzystwem, zwracam baczniejszą uwagę na zaprojektowane rzeczy wokół mnie. Próbuję podchwycić dobre pomysły i ciągle się zastanawiam „jak ten zdolniacha to zrobił?!”
Czasem też oczywiście refleksja idzie w drugą stronę i zdaję sobie nagle sprawę, jak wiele projektanci mają na tym świecie do zrobienia. Nie dość, że trzeba się ciągle rozwijać i nadążać za trendami, to jeszcze masakra się potrafi dziać tuż za rogiem, pod rondem i za szybą sklepu… Albo we własnej piwnicy, gdzie słoik domowego dżemu ma okropną nalepkę. Stąd wyrosły moje warsztaty dotyczące Comic Sans, gdzie na początku marca mieliśmy okazję upolować trochę czcionek. We własnej głowie, przechadzając się niewinnie po mieście, ciągle poluję na czcionki. Po pewnym czasie trudno to wyłączyć.
I kiedy zobaczyłam te płyty – nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia. Nie dość, że kogucik „Polskich Nagrań”, to jeszcze te wypłowiałe kolory z PRL-u! Liternictwo tak w ogóle mnie nieodmiennie zachwyca, bo zupełnie go nie rozumiem. Blisko mi do patosu i wielbienia Niezrozumiałej Tajemnicy Istnienia Dobrych Krojów Pisma, ale ja naprawdę jestem pod wrażeniem działania różnych fontów. Jak będę duża, to może zaprojektuję własny.