Ponieważ moja przygoda blogowa dopiero rozkwita po długiej nieobecności w tym światku, łażę po internetach z rozdziawioną buzią jak Alicja w Krainie Czarów. Inspiracje do działania sypią się jak złoty deszcz, każdy ma coś fajnego do powiedzenia, a artystycznych i projektowych perełek jest miriady miriad.
A jednak w rzeczywistości jest tej motywacji do działania jeszcze więcej, niż w sieci.
Rzeczywistość aż się prosi o komentarz.
Szkicownika nie da się porównać do niczego. Jest podstawowym narzędziem do notowania. Lustrem dla nastroju. Polem eksperymentu. Listą zakupów. Wielkim, Pełnym Wszystkiego Wszechświatem. Tam bilety z pociągu łączą się ze rysunkiem aktu. Mam kilka szkicowników i uwielbiam je. To po co mi następny? W poprzednich jeszcze kilka kartek się znajdzie.
Ten ze zdjęcia jest moją najnowszą, interaktywną aplikacją do bycia w przyszłości super. Dzięki regularnemu notowaniu wrażeń za pomocą obrazów i słów wyostrzy moje umiejętności i nada dyscyplinę swoim mikroformatem (A6 to jakaś kpina, nie format). Niby banał, bo to już było, ale po studiach istnieje bardzo realne ryzyko, że człowiek otępieje pod wpływem dziejących się rzeczy i już nie będzie mu się chciało chwycić za jakąś tam kartkę czy akwarelkę.
Dlatego – szkicowniku, prowadź.
PS Ze specjalnymi podziękowaniami dla Inspiratora.
Szkicowanie jest super 😀 I chyba po Twojej notce czuję się zainspirowany by znów w takowy się zaopatrzyć 😀