Tak, jak kiedyś w komiksie zaznaczyłam, moja lista rzeczy do zrobienia stale się powiększa. W miarę możliwości oczywiście odkreślam wykonane zadania, ale prawda jest taka, że nie da się w tym samym czasie zalewać herbaty i kroić pomidora. Któreś z nich ucierpi.
W wypadku mojego życia nie cierpi co prawda żaden pomidor, a przynajmniej żaden nie wysłał mi nic takiego na piśmie. Są jednak takie obszary moich działań, które notorycznie zaniedbuję. Staram się zaniedbywać różne obszary naprzemiennie. To się podobno nazywa organizacją czasu. A może raczej w tym konkretnym przypadku – organizacją niedoczasu.
Zaniedbywanie ma też inne oblicza. Dawno nie miałam pomalowanych paznokci i nie mogę tego już tłumaczyć szlifowaniem kamienia w pracowni litografii. Oczywiście mogłabym się tym razem wytłumaczyć się brakiem kuferka z milionem kolorowych lakierów, który miałyśmy w mieszkaniu na Sałata. Z wesołych czasów mieszkania na Sałacie pochodzi też moja mądrość w sprawie Małych Dramatów*. Należy do nich między innymi rytuał tulenia dywanu gdy jest źle oraz picia herbaty z hibiskusa. I choć dziś jestem taka dorosła i mój bilet na pociąg kosztuje dwa razy więcej, to z tamtych właśnie doświadczeń wyrósł dzisiejszy komiks. Te problemy nie przemijają.
To są właśnie Małe Dramaty Prawdziwych Kobiet.
* Małe Dramaty to termin ukuty przez KZ, której nie śmiem odbierać praw autorskich o określenia i będę z dumą podkreślać, że pochodzi z jej postów na facebooku.