Po majówce, po pracy i po wszystkim, co w życiu mi się przydarza, mam mnóstwo nowych pomysłów, a doba jak zwykle za mało godzin. Oczywiście obecnie oprócz zleceń etatowych nadganiam zaległości i pracuję nad nowymi projektami, ale często zwyczajnie daję za wygraną i idę spać. Zatem dziś z okazji tego, że notes z pociągowymi rysunkami pojechał do Gdańska, będzie parę staroci.
Kiedy byłam na Erasmusie, dostałam karę za nieobecność na rysunku. Miałam narysować tyle autoportretów, ile zebrałam nieobecności. Profesor z ALUO w Lublanie był moim najlepszym nauczycielem sztuki w trakcie studiów i absolutnym geniuszem dydaktyki. Bardzo polubiłam moją karę, bo każdy przecież jest ciekaw swojego odbicia na papierze. Ja bez bicia się przyznaję do uwielbiania rysunkowych „selfie”. Jest w tym jakiś narcyzm, ale nie dajmy się zwieść. Więcej, niż próżności, jest w tym prawdziwej ciekawości. Na sobie najłatwiej eksperymentować, swój nastrój najłatwiej wychwycić. Tak naprawdę nie chodzi przecież nawet o wielkie podobieństwo, tylko radość z szukania ekspresji.
Autoportret – jestem pewna – nigdy nie zginie, tak samo, jak śpiewanie pod prysznicem albo gapienie się w lustro.